- Chcesz wejść do środka? Słońce świeci mi prosto w twarz, gdy tak tu siedzimy.
Drewniane drzwi, na nich wyryte te trzy litery. CMB. Pod nimi krzyż. Wchodzimy do sieni, on zmienia buty.
- To tylko dla wygody - wyjaśnia. Tuż za nami przemyka jego obrażalska kotka.
Chata, oprócz sieni, składa się z dwóch izb. W pierwszej z nich piec, taki sam stoi w rodzinnym domu mojego ojca. W drugiej szerokie drewniane łóżko, nad łóżkiem ikona Chrystusa Pantokratora.
Siadamy przy stole, w dłoniach wciąż ściskam blaszany kubek. Kawa jest już jednak zimna. Zaczynam pytać, ja - strasznie ciekawska, on - straszny gaduła. Spędzamy więc razem całe przedpołudnie.
- Wiesz, jak już coś wybiorę, to całym sobą. Tak było z muzyką, tak było z dziennikarstwem, tak było z rodziną. I tak też jest z chatą. Nie angażuję się we wszystko, długo się zastanawiam. Ale gdy już podejmę decyzję, wkładam w nią całe swoje serce.
- Ta chata. To kiedyś był spichlerz. Kupiłem ją za grosze. Tak wyglądała tam, gdzie stała wcześniej - podaje mi album. - Wszystkie belki ponumerowałem. Ale, gdy zwiozłem je tutaj, był taki bałagan, że trzy dni leżałem w rozpaczy.
Na belce nad drzwiami data: 1920. Obok mnie regał, sięga aż do sufitu. Kolejny stoi w sypialni. Dużo filozofii i klasyki, nowości zaledwie kilka, trochę reportażu.
- Wszystkie te książki zebrałem przez ostatnie sześć lat. Większość z nich dostaję albo ratuję przed wyrzuceniem. Mieszkałem kiedyś wyżej - machnięciem ręki wskazuje kierunek. - Ale tamten dom spłonął, a wraz z nim książki, które zbierałem przez całe życie.
Zapominam się i badam wzrokiem jego twarz. Patrzy na mnie i uśmiecha się z zakłopotaniem. Wtedy, w głębokich zmarszczkach wokół jego oczu, odnajduję bezpieczeństwo. I jest coś jeszcze. To chyba dom.
- Latem mam dużo więcej pracy. Ciągle jest coś do skoszenia, naprawy, muszę też przygotować drewno na zimę.
Opowiada więcej i więcej. O tym, jak wyglądają jego dni, jakie problemy pokonuje. O tym, czy i jak jest szczęśliwy.
- Odwiedzają mnie tu trzy osoby. Nie, nie rodzina. Widzisz, kiedy podejmujesz taką decyzję, musisz się liczyć z tym, że niewielu przyjaciół zostanie. Ale nie potrzebuję ich więcej. Mam świadomość, że ci, którym na mnie zależy, gdzieś tam są i pewnego dnia znów zadzwonią, przyjadą. I ta świadomość wystarcza.
Powoli dopijam zimną kawę. To już ostatni łyk.
- Szkoda, że nie przyszłaś wcześniej. Wiesz, gdy padało. Mielibyśmy więcej czasu na rozmowę.
____________________________________________________________________________
Kilka dni wcześniej, zanim poznałam Jacka, zrobiłam zeszyt: