niedziela, 26 lipca 2015

Okładka art journala

Siedziała, siedziała, siedziała u mnie w głowie, lecz kiedy w końcu ją wyplułam, zupełnie nie przypominała samej siebie.



Dzięki metalowym zapięciom będę mogła w każdej chwili dodać kolejne strony do mojego pamiętnika.

Z tyłu zostawiłam sporo miejsca na oddech.
I jeszcze mały skarb, który znalazłam wczoraj wśród starych przepisów mojej mamy:


Buziaki!

środa, 22 lipca 2015

Wigry, Wigry, Wigry!

Ostatnio ręka Jody ciągle poplamiona atramentem. Co prawda owe plamy znikają podczas intensywnego mycia włosów, ale bardzo szybko powstają nowe. Od Letniej Szkoły Kaligrafii i Iluminacji ani dnia bez linijki!

Całe dnie spędzone w skryptorium wśród murów pokamedulskiego klasztoru w Wigrach, godziny kaligrafowania, malutkie filiżanki z zieloną herbatą, tańce regencyjne, najpyszniejsze pierogi z gorącymi malinami, ważne rozmowy i mądre słowa, a przede wszystkim cudnie zakręceni ludzie z najlepszymi tutorami - Nibme i Grzegorzem - na czele. Tak pokrótce można opisać ostatni tydzień. To znamienne - każdy z uczestników warsztatów miał w sobie to coś, co tworzyło fenomenalny klimat. Bo przecież nie można być do końca normalnym, by w letni, wakacyjny tydzień, zamiast cieszyć się pięknem Wigier, pisać literki!

Podpis na oknie mojego eremu. Wykonany dnia drugiego.
Oczywiście, zaczęłyśmy (bo miałyśmy bardzo dziewczyńską grupę) od najtrudniejszego, więc nie bez powodu najbardziej efekciarskiego, copperplate'a (kursywa angielska) oraz gotyckiej fraktury. Droga była długa, kręta i skalista (jak widać na zdjęciu powyżej). Co ważne, warsztaty nie polegały jedynie na ćwiczeniach we własnym zeszycie - pod koniec tygodnia odbył się wernisaż, na którym każdy z uczestników mógł przedstawić swoje prace. Myślę, że dawało mi to bardzo dużo motywacji, poczucie, że cały czas do czegoś zmierzam, pobudzało kreatywność. Niestety, dziś moich końcowych prac tu nie pokażę - ruszyły w świat, a na zdjęcia musimy jeszcze trochę poczekać.

Dobrej nocy!

sobota, 4 lipca 2015

Czerwcowo jeszcze

Dużo się działo. Dużo. Bardzo. 

Był więc zlot, a na nim warsztaty z cudowną Anną Rogalską. A nocą poprzedzającą zlot szalona wyprawa w czasie burzy i ulewy nad Zegrze, bo nie mamy już 16 lat. Był ślub słodkich Asi i Michała. Były bydgoskie Rękoczyny w Kamienicy 12 organizowane przez Bydgoski Handmade Room wraz z kursem linorytu i dwudniowymi targami. A w tym wszystkim jeszcze końcówka semestru z wszelakimi zaliczeniami i egzaminem z aero(!). Kropkę nad i postawiły moje urodziny, po których już nic nie będzie takie samo, a to za sprawą gilotyny, która od tego dnia zamieszkała na moim biurku i sprawiła, że cokolwiek robię, dzieje się to w zawrotnie szybkim tempie.

Warsztaty z Anną

Było bardzo dobrze. Czekałam na zlot i warsztaty (i tu nie chodzi tylko o wolną słoneczną sobotę w tym przepełnionym nauką okresie), ale nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. Wydawało mi się, że takie warsztaty mogą być odkryciem czegoś zupełnie nowego, ale równie dobrze mogą się okazać w moim wykonaniu klapą. Bałam się, że w sumie nic nowego się nie dowiem, tylko okaże się, że ja po prostu nie umiem tworzyć wielu warstw, że nie poradzę sobie z presją tworzenia "tu i teraz", wśród tylu innych, obcych mi osób. Żeby ocenić, jak bardzo się myliłam, wystarczy popatrzeć na efekt. Od samego początku panowała bardzo przyjacielska i luźna atmosfera, a wskazówki Anny były naprawdę trafne i pomocne, poznałam sporo przydatnych tricków. Bardzo chciałam się przede wszystkim odblokować i wydaje mi się, że choć po części mi się to udało. Te warsztaty przyniosły także coś innego: w końcu dowiedziałam się, co to za śliczna biała siateczka, która od jakiegoś czasu spędzała mi sen z powiek. Nawet, jak później się okazało, mam jej własne złoże w wielkim kartonie w domowej apteczce.

Anna i Tusia oraz uczestniczki warsztatów.
Magda podziwia swoją pracę. (Jeśli, Madziu, kiedyś przypadkowo tu trafisz, to, proszę, daj znać!)
Narcyz ze mnie - oscrapowywać własne zdjęcie!




Nawet na zlocie udało się wciągnąć Julkę na jeden wieczór i popełniła dwie kartki. :-)

Kartka dla Asi i Michała

Wiedziałam, że nie chcę tu szaleć, czułam, że muszę zrobić coś klimatycznego. Wyszło takie o:



 Rękoczyny

Najpierw były warsztaty z linorytu, na które, nie wiadomo dlaczego, się zapisałam. Potrzebowałam jakiegoś projektu, na szczęście kilka dni wcześniej musiałam odreagować, ucząc się do aero, i tak się stało, że przerysowałam nagą kobietę od tyłu z książki do nauki rysunku. To bynajmniej nie dlatego, że mam jakiś pociąg do nagich kobiet od tyłu, po prostu bardzo spodobało mi się cieniowanie na tym rysunku i moja ręka bardzo chciała je wypróbować. Na linorycie nie pozostało z tego nic, a on sam wygląda tak:


 Targi - było letnio, sielankowo i... dość pusto. Ale to nic! I tak poznałam kilka przemiłych osób, odnowiłam parę starych, zapomnianych znajomości i zrobiłam szybką kartkę na zamówienie, która powędruje na drugi koniec świata do Yoshi.




Pamiętajcie, żeby pić koniecznie dużo lemoniady, bo jest dobra!
Joda